Quantcast
Channel: Style Digger » Maroko
Viewing all articles
Browse latest Browse all 2

Casablanca, Maroko

$
0
0

Kilka ostatnich dni spędziłam w Casablance, w Maroku, gdzie mieszkałam w turbo ekskluzywnym hotelu (gdy podróżuję z własnym budżetem, luksusowe lokum to ostatnia rzecz, na którą mam ochotę go przeznaczać, więc tym bardziej doceniłam te kilka nocy w arabskiej bajce), jadłam genialne marokańskie potrawy, spędzałam czas ze znajomymi, no i przede wszystkim oglądałam piękne ubrania, dzięki uprzejmości Casablanca Fashion Week. Zdjęcia i video z samego tygodnia mody opublikuję wkrótce, na pierwszy ogień idzie relacja ogólnowyjazdowa, pokazująca miasto i to, co robiłam pomiędzy pokazami.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

THE CITY
Casablanca to ogromne miasto, ma dużo więcej mieszkańców od takiej na przykład Warszawy, i niewiele wspólnego z sielskim obrazkiem Maroka, który zwykle mamy w głowie. Żeby spotkać chłopca w djellabie pasącego kozy i owce, czy osła z towarem na grzbiecie, trzeba wybrać się sporo za miasto. Miałam to szczęście, że w Casablance mieszka wielu moich znajomych (to mój trzeci pobyt w tym mieście), miałam więc okazję zobaczyć ją od kompletnie nieturystycznej strony. Nie, żeby Casablanca była jakoś specjalnie pełna turystów, ale robienie tego co mieszkańcy i chodzenie w z nimi w „codzienne” miejsca jest moim zdecydowanie ulubionym sposobem na odkrywanie miasta.

Dzięki przyczepianiu się do moich „przewodników” miałam okazję zobaczyć pracownię krawiecką na przedmieściach, mieszczącą się w samym środku targu warzywnego, czy marokański odpowiednik second handu (spore przeżycie, zwłaszcza biorąc pod uwagę myszy i kurczaki, ale po walkach o ciuch, które widziałam w naszych rodzimych second handach nic już nie jest w stanie mnie zaskoczyć). Wybrałam się też do hammamu – było dość śmiesznie, bo poszłam sama i okazało się że nikt nie mówi słowa po angielsku, a ja nie bardzo wiedziałam co robić. Wyszłam zachwycona, hammam bije na głowę wszystkie możliwe SPA, idźcie wybierzcie, jeżeli tylko będziecie mieli okazję. Uczucie czystości i lekkości po całym rytuale jest niesamowite.

 

PEOPLE AND FOOD
Nie wiem dlaczego te dwie kategorie połączyły mi się w jedną całość, może dlatego że większość posiłków dzieliłam ze znajomymi, przez co wydawały mi się jeszcze lepsze. Jedyna samotna próba zjedzenia śniadania zakończyła się otrzymaniem trzech czekoladowych croissantów w miejsce zamówionej kanapki z kurczakiem. Wyjątkowe podziekowania należą się Sofii, Mounie i Josephowi, którzy sprawili, że mój wyjazd był dokładnie taki, jaki sobie wymarzyłam. Ich nieskończone pokłady cierpliwości w pokazywaniu mi dziwnych miejsc i odpowiadaniu na setki pytań w połączeniu z brakiem zbędnych ceregieli i kurtuazji są chyba najlepszą ilustracją marokańskiej gościnności. Oprócz tego poznałam też mnóstwo nowych osób, piękną Kenzę z La Revue De Kenza, uroczą Yasmine czy Louis Philippe, który ma bardzo rzadki dar zestawiania najdziwniejszych ubrań w taki sposób, że całość naprawdę zachwyca i mnóstwo innych osób, których nie wymienię, bo długość tego posta i tak zaczyna przekraczać wszelkie normy przyzwoitości.

 

 

 

 

 

 

 

 

Marokańska kuchnia jest jedną z moich zdecydowanie ulubionych. Proste jedzenie, urozmaicone aromatycznymi, łagodnymi przyprawami idealnie wpisuje się w moje kulinarne gusta. Miałam okazję spałaszować kilka różnych tajinów (nazwa pochodzi od stożkowatego naczynia, w którym przygotowywane jest danie z warzyw, najczęściej z dodatkiem mięsa lub ryby), górę wspaniałego marokańskiego chleba i obfite tradycyjne śniadania, z naleśnikami, owocami, miodem i migdałową pastą amlou. Żałuję, że tym razem nie załapałam się na kuskus, ale planuję szybko wrócić, więc być może niedługo będę miała szansę to nadrobić.

 

 

THE MARKETS
I na koniec jeden z moich ulubionych obiektów do fotografowania, czyli targ. Odwiedziłam trzy – po pierwsze, wyidealizowany Habous tuż przy królewskim pałacu, tak czysty i bezpieczny, że czułam się niemal jak w Disneylandzie. Mieści się w pięknej dzielnicy, gdzie co chwila trafiamy na wspaniałą mozaikę na ścianie czy zdobione drzwi. Po drugie, oddalona od centrum Riviera (dla zmyłki położona kawał drogi od morza), zupełnie lokalny targ, gdzie stopa nie-Marokańczyka staje bardzo, bardzo rzadko. Spędziliśmy tam sporo czasu, podczas gdy Sofia odwiedzała krawca, ja z Josephem robiliśmy kółka wokół placu, rozmawiając ze sprzedawcami. W ciągu kilkunastu minut zgromadziliśmy trzy kilo prezentów (głównie w formie mandarynek) i szereg ofert przenocowania nas w różnych częściach Maroka. No i po trzecie, stara medina, przy bramach pełna stoisk z przedmiotami dla turystów, w głębi tętniąca życiem, z mieszkańcami kupującymi na targu owoce i przyprawy, dziećmi biegającymi po wąskich uliczkach i ogromną ilością kotów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Stay tuned for the Fashion Week coverage, thanks for reading!

Post Casablanca, Maroko pojawił się poraz pierwszy w Style Digger.


Viewing all articles
Browse latest Browse all 2

Trending Articles